Norweskie przedszkole – czyli zimny chów o szklance zimnej wody prosto z kranu
Norweskie przedszkole – czyli zimny chów o szklance wody prosto z kranu.
Kiedy 7 lat temu pierwszy raz posyłałam swojego dwuletniego syna do norweskiego przedszkola byłam pełna obaw. Wiedziałam, że przedszkola w Norwegii różnią się od polskich, ale nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. Na początku każdego dnia zaskakiwało mnie coś nowego. Teraz jak o tym myślę to samej z siebie chce mi się śmiać, jednak wtedy próbowałam sobie wytłumaczyć, że nie ma się czego obawiać, że w Norwegii ok. 90 % dzieci zaczyna przedszkole kiedy ma rok.
W Norwegii nie ma żłobków. W przedszkolu maluchy podzielone są na dwie grupy : grupa od 1 do 3 lat oraz od 3 lat do 5 lat. Ma to na celu integrację wszystkich dzieci w przedszkolu. Co zupełnie różni się od polskich przedszkoli to to, że dzieci połowę dnia spędzają na dworze bez względu na pogodę. Leżakowanie niczym nie przypomina tego, które jeszcze ja pamiętam ze swoich czasów- równo ustawione leżaczki, kocyki, kołderki i miękka poduszka. W Norwegii jest inaczej. Najmłodsze dzieci leżakują w wózkach na zewnątrz pod specjalnym zadaszeniem (nawet w zimie i przy minusowych temperaturach). Przedszkole dysponuje kilkoma wózkami, ale rodzice proszeni są o dostarczenie dodatkowego wózka w którym ich pociecha będzie spać na zewnątrz.
Moje norweskie przedszkole, a raczej mojego dziecka, niczym nie przypominało tego polskiego, które do tej pory znałam. Miejsce do zabawy na zewnątrz było tylko częściowo ogrodzone. Była otwarta przestrzeń, a w mojej głowie tylko wzrastał strach, że przecież wystarczy chwila nieuwagi i dziecko może nie zauważone po prostu pójść przed siebie…
Na placu zabaw należącym do przedszkola była też dość stroma górka, która spędzała mi sen z powiek. Do tego skały i inne zakamarki, dołki, kałuże, błoto, kamienie, huśtawka z opon, piaskownica i zjeżdżalnia, która umiejscowiona była właśnie na ów stromej górce.
Pan dyrektor powiadomił mnie, że dzieci spędzają dziennie przynajmniej 4 godziny bez względu na pogodę i przekazał mi listę z przedszkolnym „niezbędnikiem”:
- przeciwdeszczowy kombinezon ochronny z odblaskami
- kurtka i spodnie ochronne z odblaskami
- rękawiczki przeciwdeszczowe
- wełniana koszulka i getry
- bidon na wodę
- plecak na wycieczki
- kamizelka odblaskowa
- zapasowe skarpetki
W każdym dniu dzieci mają czas wyznaczony na zabawę w pomieszczeniach przedszkola, na naukę, na zabawę na świeżym powietrzu, na posiłek i wycieczki. Jednak największy nacisk kładziony jest na spędzanie czasu na świeżym powietrzu, bez względu na pogodę. Nawet gdy pada i jest bardzo zimno, jako rodzic, możesz mieć pewność, że zajęcia na zewnątrz się odbędą :). Dlatego też, przedszkola wymagają od rodziców dostarczenia dzieciom odzieży na zmianę, by w razie przemoczenia można je było przebrać. Brodzenie po kałużach, zabawy w błocie, tarzanie się po mokrej trawie jest ja najbardziej dozwolone i żaden z opiekunów nie zwróci dziecku uwagi, żeby nie wchodziło w krzaki bo się o nie podrapie, albo nie skakało po kałuży bo będzie miało całe mokre nogi czy żeby nie siadało na zimnym murku bo „złapie wilka”. Swoją drogą, czy ktoś z Was dokładnie co to jest ten przysłowiowy „wilk” i co się dzieje, jak już się go złapie? Ciekawym rozwiązaniem jest też instytucja przedszkola otwartego, do którego rodzice mogą przychodzić wraz z dzieckiem, korzystać z dostępnych zabawek oraz poznawać innych rodziców i dzieci.
W odróżnieniu od polskich placówek, przedszkola w Norwegii rzadko oferują dzieciom ciepły posiłek w ciągu dnia. Czasami dzieci dostaną naleśniki albo bułkę z parówką. Jednak to rodzice z reguły muszą zapewnić dziecku tzw. matpakke. Jest to drugie śniadanie na które składa się kanapka i zdrowe przekąski. Jakiekolwiek słodycze czy kolorowe soki również są niedopuszczalne. Na wycieczkę można zabrać ciepła herbatę w termosie lub kakao. Przedszkole zapewnia za to surowe warzywa i owoce oraz wodę z kranu… najlepszą wodę jaką kiedykolwiek przyszło mi pić. Dzieci w ogóle uczone są picia tylko wody i bardzo chętnie po nią sięgają gdy są starsze. Dostęp do wody jest również nieograniczony, dzieci piją zawsze wtedy kiedy mają na to ochotę. Dzień w przedszkolu zaczyna się o 7.30 i kończy o 16.30. Pierwszy ciepły posiłek dzieci jedzą zazwyczaj po powrocie do domu.
I tak mój dwulatek rozpoczął przygodę z norweskim przedszkolem. Wówczas jeszcze tego nie wiedziałam, co wiem teraz,ale był to początek jednej wielkiej przygody, która miała trwać 4 lata. Pamiętam jak na początku chowałam się za drzewami lub autami i obserwowałam mojego dwulatka z daleka jak mija mu dzień na placu zabaw pełnym „niebezpieczeństw”
Szybko okazało się, że górka której tak się obawiałam nie stanowi większego zagrożenia. Całe uwarunkowanie terenu wliczając w to skały, kałuże, krzaki i inne zakamarki okazały się najciekawszymi atrakcjami. A otwarty teren…? Opiekunowie byli bardzo uważni, dzieci dostawały jasny komunikat co wolno, a co jest zabronione. Nigdy nie zdarzyło się żeby dziecko oddaliło się niezauważone. A ja…? Przestałam się skradać, żeby otoczyć opieką moje dziecko na wypadek jak by czyhało na nie jakieś niebezpieczeństwo
W Norwegii jest wiele przedszkoli, które nie są w pełni ogrodzone, czasami nawet ogóle. Dokoła jest wolna przestrzeń. W zimie kiedy spadło trochę śniegu, dzieci zaczynały dzień od biegania na boso po śniegu. Takie hartowanie dzieci nikogo w Norwegii nie dziwi. I powiem Wam z ręką na sercu, że moje dziecko w przedszkolu zachorowało tylko raz i trwało to weekend, ale o tym napiszę kiedy indziej. Co ciekawe, zimą wiele dzieci nie nosi nawet czapek na głowie, gołe szyje wystają z niepozapinanych kurtek, a szaliki to rzadki widok. Dzieci raczej używają tzw. kominów na szyję.
Oprócz tego, że dzieci spędzały tyle czasu na dworze to dodatkowo chodziły na spacery po okolicy i wycieczki w góry. Tak, tak… już roczne dzieci zabierane są na górskie wycieczki. W każdym tygodniu dzieci chodziły też do pobliskiego parku, nad wodę lub do lasu. Co prawda dla takich maluchów są specjalne wózki, czasami czteroosobowe i więcej. Ale gdy już się dojedzie do celu to te, które potrafią już chodzić są wypuszczane z wózków i śmiało zaczynają zwiedzać okolicę. Ze względu na to, że dzieci są odpowiednio ubrane co do pogody to nikomu z opiekunów nie przychodzi nawet na myśl, żeby powiedzieć dziecku : „wstań z mokrej trawy”, „nie wspinaj się na to drzewo bo spadniesz”, „nie grzeb rękoma w zimnej kałuży bo jest +3 stopnie i wieje zimny wiatr, a ręce masz lodowate”.
Dzieci uczone są tutaj odpowiedzialności i samodzielności. W norweskich przedszkolach znajduje się wiele przedmiotów, których na próżno szukać w polskich placówkach. Pod czujnym okiem opiekuna dzieci mogą korzystać z piekarnika, tostera czy gofrownicy albo używać różnych narzędzi, takich jak np. młotek, śrubokręt itp. Dla wielu rodziców może to się wydawać nie do pomyślenia, jednak w Norwegii takie zabawy są na porządku dziennym i dzięki nim dzieci nabywają wiele przydatnych w życiu umiejętności. Zajęcia z gotowania zaczynają się w przedszkolu i trwają również w szkole. Dzieci uczone są, że nóż trzyma się ostrzem do dołu i że należy zachować szczególną ostrożność, i to wystarcza żeby już kilkuletnie dzieci same przyrządziły sobie kanapkę.
Podczas wyjść w góry z reguły rozpalane jest ognisko. Maluchy znoszą chrust i drewno , a następnie wspólnie z opiekunami uczestniczą w rozpaleniu tego ogniska. Później na patykach pieką kiełbaski nad ogniem. Ustalane są zasady, oraz bezpieczna odległość jaką dzieci muszą zachować i dalej opiekunowie tylko obserwują i towarzyszą maluchom.
Dzieci mają też same umieć się ubrać stosownie do pogody. I tutaj przypomina mi się znowu pewna historia. Jest październik, za oknem dość wilgotno i wietrznie. Temperatura plus minus 8 stopni. Wiedziałam, że tego dnia mój pięcioletni przedszkolak ma zaplanowaną wycieczkę w góry. Idąc w góry, dzieciaki zawsze przechodziły nieopodal miejsca gdzie pracowałam. Tego dnia patrzę przez okno i widzę moje dziecko bez kurtki. Wyszłam im na przeciw i pytam gdzie ma kurtkę? Przecież kropi, jest zimno, wyżej w górach będzie jeszcze zimniej. Wiem, że ma na sobie wełniane ubrania, ale kurtka by się przydała… Patrzę na panią, a pani się do mnie uśmiecha, a ja już wiem… też się uśmiecham (bo co mi innego pozostaje?), daję buziaka w czoło synkowi i wracam do pracy. Otóż w norweskim przedszkolu dzieci już na tym etapie mają same umieć zadbać o to jak się ubrać stosownie do warunków panujących na zewnątrz. Opiekunka Kuby doskonale widziała, że zapomniał kurtkę. Wszystkie dzieci miały kurtki, a on się zagapił. Nie jej rolą było przypomnieć mu o kurtce. Jej rolą było nauczyć go samodzielności i konsekwencji pewnych czynów. Jeżeli się zastanawiacie czy syn się rozchorował po tej wyprawie to odpowiedź brzmi nie. Do dzisiaj jednak pamięta, że tamtego dnia zapomniał ubrać kurtkę i że dość zmarzł. Od tej pory, bez względu na to czy wychodziliśmy na basen czy na wycieczkę, zawsze zwracał uwagę na to czy jest odpowiednio ubrany i przygotowany. Wystarczyło być raz konsekwentnym, żeby nauczyć moje dziecko pewnej odpowiedzialności za siebie samego. I kto wie czy nie będzie to nauka na całe życie?
I tak mija przedszkolne życie. Zapewniony jest ciągły kontakt z naturą. Dzieci wychodząc na zewnątrz codziennie i bawią się tym co znajdą, a są to patyki, liście, dżdżownice, kamienie i kamyczki…. Do tej pory stałym obrazkiem podczas odbierania dzieci z przedszkola jest ich widok skaczących po kałużach i czasami tak ubłoconych, że nie jednemu rodzicowi, którego znam nie zmieściłoby się to w głowie.
A jak dzieci są całe w błocie,to co robi opiekun przed wejściem dzieci do przedszkola? Otóż bierze szlauch, odkręca wodę i polewa dzieci (podkreślam że dzieci mają na sobie w 100% wodoodporne ubrania). Wierzcie mi, dzieci mają przy tym sporo zabawy. Ojjjj… nie raz się zdarzyło, że po powrocie do domu syn zdejmował kalosze i albo miał całe przemoczone skarpetki, albo nie miał ich wcale. Nikomu z rodziców nie przyjdzie do głowy, żeby mieć pretensje do opiekunów. I mimo to wszystko dzieci nie chorują albo chorują bardzo rzadko.Za to aktywnie spędzają czas każdego dnia, są szczęśliwe i wybiegane . Problem otyłości wśród dzieci też jest znikomy. W ciągu dnia jedzą warzywa i owoce plus drugie śniadanie przygotowane przez rodziców. Całymi dniami piją tylko wodę z kranu.
Oprócz aktywności na zewnątrz dzieci również mają inne zajęcia, które odbywają się w budynku. Są to zajęcia ruchowe albo plastyczne, czasami trochę nauki. Jednak większość dnia wypełnia swobodna zabawa, dzieci po prostu mają się bawić. I tak do ostatniej grupy przedszkolnej. W grupie starszej te dzieci, które od nowego roku będą szły do szkoły mają dodatkowe zajęcia. Jednak zajęcia nie polegają na nauce pisania i czytania. Norwedzy zakładają, że szkoła jest miejscem gdzie dzieci zaczną naukę czytania i pisania, więc po co miałyby uczyć się tego już w przedszkolu…? Nie ma też żadnej nauki języków. Za to opiekunowie w sposób naturalny często zwracają się do dzieci po angielsku. To procentuje w przyszłości tym, że w Norwegii dzieci w wieku około 12 lat są już dwujęzyczne, a poziom znajomości języka angielskiego jest wśród nich imponujący.
Wiele można by pisać o norweskich przedszkolach. Oczywiście zdarzają się przedszkola lepsze i gorsze. Jednak z jednym trzeba się zgodzić – dzieci mają zapewniony stały kontakt z naturą i pomimo, że dzisiejsze czasy zdominowane są przez elektroniczne zabawki i smartphony, to w Norwegii dzieci wciąż bawią się na zewnątrz dokładnie tak samo jak my się bawiliśmy kiedy byliśmy w ich wieku i to jest najpiękniejsze.
Komentarze
0